czwartek, 15 sierpnia 2013

Spotkanie po latach 1/2

Teraz zdałam sobie sprawę, że prolog jest zupełnie bez sensu. Akcja właściwych rozdziałów dzieje się wiele lat później. Głupia ja... no dobra, nie ważne. Prolog miał za zadanie przybliżyć wymyślonych przeze mnie.
Rozdział podzieliłam na dwie części, bo ta część już zajmuje około 4 i pół stron, więc uznałam, że tak będzie wygodniej czytać.

Rodeo to małe miasteczko, leżące na północy stanu Kalifornia. Znajduje się ono nad zatoką San Pablo i właśnie do niego wracałam Oakland, gdzie kilka godzin wcześniej odebrałam resztę moich gratów z lotniska. Przebijałam się przez małe miasteczka, przypominając sobie stare, ale dobrze mi znajome miejsce. Ostatni raz byłam tu około 20 lat temu. Wtedy to wjechałam z rodzinnego miasteczka do wielkiego, nigdy nieśpiącego Nowego Jorku.
W tym momencie, zdałam sobie sprawę, że większość swojego życia spędziłam właśnie w tym mieście. Na samą myśl o tym zrobiło mi się smutno. Żal mi było opuszczać Manhattan i moje mieszkanie z widokiem na Central Park. Żałowałam, że musiałam rozstać się z moimi przyjaciółmi, kolegami z pracy, z ludzi, których kojarzyłam tylko ze sklepów, czy parków, za tym hałasem i światłami, jednak sytuacja rodzinna zmusiła mnie do podjęcia takiego, a nie innego kroku.
Co się stało? Otóż, moja mama kilka tygodni temu miała wypadek. Niestało jej się nic poważnego, lecz ja zyskałam cały dom i mojego zwariowanego tatuśka do opieki. Nie żebym miała coś do moich rodziców, ale nie po to wyrwałam się z nudnego Rodeo, by znów tu wrócić.
-Zabiję tą sukę – mruknęłam, mając na myśli młodszą siostrę.
Skubana, mieszkała w San José i do domu miała o wiele bliżej niż ja, ale nie! Księżniczka stwierdziła, że ona ma teraz kłopoty i lepiej zadzwonić po mnie. Później ta wiedźma zadzwoniła do mojego szefa, któremu zasmucona opowiedziała o naszej sytuacji, koloryzując ją przy okazji. Kilka dni później, mój wyrozumiały przełożony przyszedł do mojego gabinetu i powiadomił mnie, że przenoszę się Oakland, bo tam potrzebna jest pomoc, a ja jestem idealną kandydatką na to miejsce, a zważywszy na sytuację, ta propozycja jest najlepszym wyjściem dla nas wszystkich. I co miałam zrobić? Musiałam się zgodzić. Nie chciałam wyjść na okropną córkę i pracownicę.
Westchnęła głośno, uchyliłam okno, podkręciłam radio, a następnie założyłam okulary przeciwsłoneczne na nos, ponieważ słońce zaczęło dawać mi się we znaki. Jedyny plus całej tej sytuacji; w Rodeo było cieplej niż w Nowym Jorku. Jechałam jeszcze chwilę i w końcu ujrzałam znak: Witamy w Rodeo!
-Witaj w domu – powiedziałam, uśmiechając się lekko.
No dobra, przyznaję. Tęskniłam za tym miejscem. W końcu to tutaj spędziłam jedne z najbardziej szalonych lat swojego życia. Przejechałam kilka ulic i zatrzymałam się na czerwonym świetle. Korzystając z okazji, sięgnął po torebkę i wyciągnęłam z niej puder i pomadkę. Okulary powiesiłam na kierownicy, otworzyłam puderniczkę, przetarłam czoło gąbeczką i wtedy poczułam to. Mocne uderzenie w tyle. Odwróciłam się i ujrzałam czarny samochód, który znajdował się blisko mojego. Za blisko.
Zła, wyłączyłam radio, zgasiłam samochód, wyciągnęłam kluczyki, otworzyłam drzwi, a następnie sięgnęłam po okulary. Wyłożyłam jedną nogę i zanim zdążyłam wyciągnąć druga, kierowca drugiego pojazdu położył ręce na dachu auta.
-Co pani najlepszego zrobiła?!
-Co ja zrobiłam?! Pan chyba oszalał! To pan we mnie wjechał! - Co za pacan! Obwiniał mnie o swoją głupotę!
Pokręciłam głową, założyłam okulary i popchnęłam lekko mężczyznę, by móc wyjść ze srebrnego Mercedesa. Kiedy tylko to zrobiłam, poszłam zobaczyć straty. Aż zachłysnęłam się powietrzem, gdy zobaczyłam mój samochód w takim stanie. Lampy zostały stłuczone, tabliczka z rejestracją niebezpiecznie kiwała się nad ziemią, a karoseria została wgnieciona. W paru miejscach odprysnął lakier, a w innych pojawiły się rysy. Podeszłam bliżej, zakładając okulary na włosy i spróbowałam otworzyć bagażnik. Moje próby niestety poszły na marne. Za nic nie mogłam do niego dotrzeć. Podeszłam do bocznych drzwi, nacisnęłam na klamkę i drzwi się otworzyły. Weszłam do samochodu, po czym zaczęłam zwalać przedmioty z siedzeń na podłogę.
-Wszystko w porządku? – usłyszałam mężczyznę, jednak zignorowałam go.
Gdy tylko uporałam się z rzeczami, pociągnęłam oparcie, pochyliłam się i przyciągnęłam czarny futerał. Powinien on ochronić urządzenie w nim ukryte, ale wolałam się upewnić. Z niepokoją podciągnęłam wieczko, po czym odetchnęłam z ulgą. Moja gitara przetrwała uderzenie.
-Halo?
-Wszystko w porządku – potwierdziłam, wychodząc z samochodu. – Jednak i tak dzwonię po policję – oznajmiłam, zaczynając grzebać w torebce.
Kiedy wybierałam numer, dłoń mężczyzny zacisnęła się na moim ramieniu. Spojrzałam mu w oczy, a przynajmniej tam, gdzie powinny one być (facet miał założone okulary przeciwsłoneczne).
-Pani poczeka.
-Tak, poczekam – prychnęłam, nadal trzymając telefon w dłoni. – Pan ucieknie, a ja umrę w wyniku powikłań pourazowych.
-Przecież powiedziała pani, że…
-Jestem po wypadku, mogę nie myśleć racjonalnie!
-Niech pani nie przesadza! – krzyknął, biorąc swoją rękę z mojej.
-Ja przesadzam?! Ja?! To pan uderza w czyjś samochód!
Cholera! Jak on działa mi na nerwy. A odkąd wspomniałam o policji, sam zrobił się nerwowy. Wrzuciłam komórkę do torebki, wysłuchując jego wynurzeń na temat szkodliwości kobiet za kierownicą. To zirytowało mnie jeszcze bardziej, więc wyciągnęłam paczkę papierosów. Wyjęłam jednego z nich, wsadziłam do ust, po czym zapaliłam.
-I przez takiego palanta jak pan moje przyrzeczenie noworoczne jest nieaktualne – syknęłam.
Twarz mężczyzny zmarszczyła się w wyrazie gniewu.
-Wie pani, to nie moja wina, że nie potrafi pani ich dotrzymać – warknął. – Wie pani co? Może przestawimy samochody? No wie pani, postój na środku drogi jest dość ryzykowny – powiedział już spokojniej.
Musiałam przyznać mu rację. Może na drodze nie panował wielki ruch, ale stanie tutaj z pewność nie należało do bezpiecznych czynności. Niechętnie wsiadłam do mojego Mercedesa, a mężczyzna do swojego BMW i zjechaliśmy na mały parking niedaleko miejsca stłuczki. Ponownie wysiadłam z samochodu, po czym zbliżyłam się do winowajcy.
-Nie zamierzam tego tak zostawić – zapewniłam, zaciągnęłam się i założyłam okulary.
-Niech pani taka nie będzie – odparł.
Dopiero teraz przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie. Należał on do szczupłych osób i był podobnego wzrostu co ja. Czarne włosy miał rozczochrane, a delikatny uśmiech nadawał jego twarzy uroczy charakter. Ubrany był w jasnoniebieską koszulkę w paski, czarną kurtkę oraz dżinsy i buty w tym samym kolorze co okrycie wierzchnie.
-Ta – wróciłam myślami do naszej rozmowy, kończąc papierosa – a przy okazji zgi… - nie dokończyłam, bo nagle zaczął dzwonić mój telefon. Rozległy się rytmiczne dźwięki, a po chwili wokalista zaczął śpiewać, czy znam wroga, z konkretniej czy znam swojego wroga. – Przepraszam na moment – powiedziałam, odchodząc kawałek i patrząc na mojego rozmówcę jednocześnie. Uśmiechał się on triumfująco. Zupełnie jakby uważał, że uda mu się mnie przekupić. Idiota. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam połączenie. – Tak, Josh? – rzuciłam do słuchawki. Tylko do jego kontaktu było przypisane Know Your Enemy.
-Mamo powiedz jej coś! To ja pierwszy zobaczyłem ten pokój, więc jest mój!
-Ja jestem starsza i mam pierwszeństwo!
-O co znowu chodzi? Jaki pokój? Jakie pierwszeństwo?
-No pokój – wyjaśniła cierpliwie moja córka. – Miejsce, w którym będziemy spać.
-Ty nie bądź taka cwana – upomniałam ją. – Wyjaśnijcie mi dokładniej całą sytuację.
-O tym potem. Teraz powiedz mu, że ma wyjść z tego pokoju. Ja go zamawiam.
-Szczegóły – zażądałam.
-Najpierw powiedz jej, że pokój należy do mnie! – zawołał mój syn.
-Chyba sobie żartujesz, młody!
-Tylko nie młody, smarkulo!
-Kochany, jestem starsza o dwa lata. A teraz wylatuj z mojego pokoju.
-Mojego!
-Mojego!
-Mojego!
Wywróciłam oczami. Nastolatkowie. Zdecydowanie wolałam ich w podstawówce, gdy największym ich zmartwieniem było to, że kolega brał ich kredki bez zapytania, albo pobrudzili czymś nietypowym swoje ulubione koszulki.
-Jeśli zaraz się nie uspokoicie, to rozłączę się – zagroziłam, ale moje dzieci nadal krzyczały. – Pa – zawołałam i zakończyłam połączenie.
Odwróciłam się i zaskoczona obserwowałam mały grupkę, która zebrała się dokoła czarnowłosego. Zmarszczyłam brwi, widząc, że pisze coś na kartkach, podtykanych mu przez ludzi. Po kilku sekundach tłumik się rozstąpił, a ja zbliżyłam do mężczyzny.
-Może dojdziemy do porozumienia przy kawie?
-Nie mam z panem ochoty niczego pić.
Bezczelny ty. Myśli sobie, ze jak jest sławny, to mu odpuszczę? Debil. Idiota. Pacan.
-Proszę.
Pokręciłam głową, podczas gdy mój telefon ponownie zadzwonił. Znów dzwonił Josh. Kiedy odebrałam, moje dzieci dalej się kłóciły, więc powiedziałam im, że pogadamy jak wrócę, zakończyłam rozmowę, wyciszyłam komórkę i wrzuciłam ją do torebki. Przez cały ten czas przyglądałam się zawartości samochodu mężczyzny i jedna rzecz zwróciła moją uwagę.
Niebieska gitara.
Niby gitara, ale to była niezwykła gitara. Jedyna w swoim rodzaju. Okay, podobną mogło mieć wiele ludzi, ale ten uśmieszek, gdy usłyszał mój dzwonek, ci ludzie, ten pierwszy uśmiech, no i jesteśmy w Rodeo, nie w jakiś wielkim mieście. To nie mógł być zwykły przypadek, zbyt wiele faktów mi się zgadzało. Zerknęłam na mężczyznę i wtedy zyskałam pewność.
-Jednak możemy pójść na tą kawę.
Zamknęliśmy nasze samochody i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w milczeniu, ale na następnym zakręcie nie wytrzymałam, zaśmiałam się, a następnie powiedziałam cicho:
-Two Dollar Bill.
Czarnowłosy zatrzymał się, po czym skierowałam spojrzenie na mnie.
-Słucham?
-Oj, proszę cię, Bill!
-Może pani powtórzyć?
-Przestań już udawać.
Właściciel BMW zmarszczył brwi. Pokręciłam głową, zbliżyłam się do niego i zdjęłam mu okulary. Od tej chwili zerkały na mnie zielone oczy pana Armstronga.
-Czy mogę odzyskać swoją własność?
-Serio, Billie? Nic, kompletnie nic?
-Co ma pani na myśli?
-Siebie.
-Wie pani co? Nie wiem o czym pani mówi. Mogę odzyskać moje okulary?
Niechętnie oddałam mu przedmiot i przyspieszyłam, a chwilę później skręciłam.
-Skąd pani wiedziała gdzie pójść?
-Znam Rodeo jak własną kieszeń.
Znów przyspieszyłam i jakąś minutę później zatrzymałam się pod lokalem. Weszłam do środka i od razu uśmiechnęłam się, widząc prawie ten sam, stary wystrój.
-Jej – weszłam w głąb pomieszczenia, po czym usiadłam na miękkim sofie. – Wspomnienia wracają.
-Dawno pani tu nie było?
-Mam wrażenie, że całe wieki.
Ściągnęłam okulary, a obok nas pojawiła się młoda kobieta, kelnerka.
-Cześć, Billie, coś dla ciebie?
-Witaj Jane. Możesz podać podwójne espresso?
-Nie ma sprawy, a dla Twojej towarzyszki?
-Latte macchiato, poproszę.
-Już się robi.
Kobieta odeszła, a pomiędzy nami zapadła cisza. Zaczęłam stukać palcami w blat. Armstronga zaczynało chyba to denerwować, bo przerwał ciszę.
-Skąd pani przejechała?
-Nowy Jork i proszę, nie mów mi „pani”. Nie jestem taka stara.
-Ile ma pani lat?
-Jestem młodsza niż ty.
-Ile konkretniej?
-Kobiet o wiek się nie pyta.
Billie otwierał usta, by coś powiedzieć, ale w tym momencie przyszła Jane z naszym zamówieniem. Dodatkowo, na koszt firmy, dostaliśmy po ciastku z czekoladą. Jak widać, opłaca się wyjść gdzieś z liderem Green Daya. Wbiłam widelec w ciastko, po czym spróbowałam je. Było dobre, ale czegoś mu brakowało.
-No więc…
-Nie zaczyna się zdania od no więc – upomniałam go.
-Czy może mi pani nie przerywać? – spytał, obserwując mnie uważnie.
-Oczywiście – odparłam, unosząc ręce.
-Uważa pani, że zna mnie pani?
-Tak – powiedziałam, a następnie napiłam się kawy.
-Wie pani co? Ma pani jakieś przewidzenia.
-Mówiłam, że nie jestem żadną „panią”.
Mężczyzna wywrócił oczami. Znów go denerwowałam. Na samą myśl o denerwowaniu samego Billiego Joe Armstronga zaśmiałam się cicho. Zielonooki spojrzał na mnie jak na osobę chorą psychicznie, a ja ponownie się zaśmiałam.
-Przepraszam, ale muszę skorzystać z łazienki.
Skierowałam się w stronę ubikacji i gdy tylko znalazłam się za drzwiami zaczęłam chichotać. Wspomnienia z młodzieńczych lat wciąż powracały, wywołując na mojej twarzy uśmiech. Kto by pomyślał, że powrót na stare śmieci może być taki udany?

2 komentarze: