sobota, 24 sierpnia 2013

Spotkanie po latach 2/2

Druga i ostatni cześć Spotkania po latach przed wami. Jest ona odrobinę dłuższa od poprzedniej, ale mam nadzieję, że się wam spodoba, Przyjemnej lektury ;).



Po kilku minutach, kiedy tylko się uspokoiłam i upewniłam, że wyglądam dobrze, wyszłam z ubikacji. Z uśmiechem na twarzy zaczęłam zbliżać się do stolika, jednak podsłuchana rozmowa sprawiła, że przestałam się uśmiechać i stanęłam.
-…ona jest nie normalna! – syknął do słuchawki Billie. – No i gdzie jesteś? – Mężczyzna umilkł na c wilę. – Aha, pośpiesz się, bo wiesz, ja zaraz nie wytrzymam i coś jej zrobię.
Armstrong rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Przygryzłam wargę, po czym podeszłam do stolika. Gdy siadałam na miejscu zdobyłam się na sztuczny uśmiech.
-Stało się coś? – spytał.
-Nie – skłamałam, odgarniając włosy.
-Wydawało mi się…
-Jesteś w błędzie – przerwałam mu.
Upiłam łyk chłodnej już kawy i wgryzłam się w ciasto. Jakąś minutę później, ktoś wszedł do lokalu, a twarz Armstronga rozjaśnił uśmiech.
-No wreszcie – powiedział. – Co tak długo?
-Korki – usłyszałam.
Głos nowoprzybyłego brzmiał znajomo. Obróciłam się w kierunku właściciela głosu i zmarłam. Za mną stało dwóch mężczyzn. Oboje mieli niebieskie oczy, jednak blondyn był wyższy od swojego brązowowłosego towarzysza. Przekrzywiłam głowę, uśmiechając się.
-A niech mnie – powiedziałam z zachwytem i wstałam.
-To właśnie ona – oznajmił Billie.
Jasnowłosy przyjrzał mi się dokładniej. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Zaskoczenie i niedowierzanie na jego twarzy powoli ustępowało miejsce radości.
-Cześć Mike – przywitałam się.
-Nie wierzę – szepnął basista. – Po prosu nie wierzę.
Blondyn przybliżył się do mnie, a chwilę później już tkwiłam w jego uścisku. Objęłam go, i poklepałam po plecach.
-Czy ktoś może mi wyjaśnić o co chodzi? – spytał perkusista.
-Uwierz mi, Tre, ja już sam się pogubiłem – odparł czarnowłosy. – Mike, ty ją znasz?
-Mógłbyś już przestać udawać – rzuciłam, odrywając się od Mike’a.
-Przecież mówiłem już, że pani nie znam! – warknął.
-Ej, Billie, wyluzuj – powiedział Tre, siadając obok przyjaciela.
-Dobra – mruknął. – Więc jak? Czy w końcu dowiem się kim ona jest? – mówiąc to, Billie Joe wskazał na mnie.
-Chyba jednak Bill mówi prawdę, nie pamięta cię – stwierdził Dirnt.
-Proponuję dać mu wskazówkę – powiedziałam, siadając.
-To dobry pomysł – zgodził się blondyn. – Billie, kto w liceum sprawdzał nam wypracowania? Kto je za nas pisał, gdy o nich zapominaliśmy? – Z każdym kolejnym mężczyzny, miałam wrażenie, że w umyśle gitarzysty zaczyna coś świtać. – Czyj tata pomagał nam z matematyką? I wreszcie, jak nazywała się dziewczyna z twojego pierwszego, poważniejszego związku?
-O-O-Olivia? – wyjąkał.
-Nie, nie Olivia, Maybelline – sarknęłam.
-Jezu – jęknął zielonooki, chowając twarz w dłoniach.
-Moment! – wykrzyknął Cool, odrywając się od ciastka Billiego, które przed chwilą zaczął konsumować. – Nie poznałeś swojej byłej dziewczyny? Dziewczyny, z którą, jak wnioskuję, spędzałeś sporo czasu?
-Sporo? Sporo to mało powiedziane. Ja i Billie znaliśmy się od małego dziecka.
-A ja jak ostatni głupek jej nie poznałem – wymruczał Armstrong. – I zachowywałem się zbyt miło w stosunku do niej.
-Nazwałeś mnie wariatką – przypomniałam mu.
-I ci groził – dodał Tre, oblizując palce.
Billie zerknął na mnie spomiędzy rozchylonych palców. Chwilę później opuścił ręce, jednak położył głowę na stole.
-GdziejestJason? – spytał.
-Co mówiłeś? – zaciekawił się Mike.
BJ podniósł się. Był jeszcze lekko czerwony na twarzy, co świadczyło o jego zażenowaniu. Widząc to, ja i mężczyźni zaczęliśmy się śmiać.
-Pytałem się, gdzie jest Jason.
-Jason? – zapytał, krztusząc się Mike. – W samochodzie, szuka telefonu.
-No tak, nasz Jason niedługo zostanie tatuśkiem – odparł Billie. – Kiedy to właściwie Janna ma rodzić? Mam już powoli dość tego jego zachowania.
-Za jakieś dwa tygodnie – odpowiedział Tre.
Drzwi do środka ponownie się otworzyły. Obróciłam się w tamtym kierunku i dostrzegłam Jasona, zmierzającego w naszym kierunku. Mężczyzna stanął przy stoliku i podał Mike’owi kluczyki.
-Dałeś Billiemu dokumenty? – spytał, patrząc się na basistę.
Ten pokręcił głową i z kieszeni kurtki wyciągnął portfel. Podał go wokaliście, a ten schował go.
-Dzięki – powiedział Armstrong. – Poznajcie się, Jason, to Olivia, moja i Mike przyjaciółka. Olivia, to Jason, nasz drugi gitarzysta.
-Olivia. – Wstałam i wyciągnęłam w jego kierunku rękę.
-Jason – odparł, kiedy ściskał moją dłoń. – To z tobą Billie miał stłuczkę? – Pokiwałam twierdząco głową.
Ja i Mike posunęliśmy się, by zrobić miejsce ciemnowłosemu.
-Chwila! – krzyknęłam, uświadamiając sobie coś. – Billie Joe Armstrongu, czy ty chcesz powiedzieć, że wyciągnąłeś mnie do Downtown, bo nie miałeś przy sobie odpowiednich dokumentów i chciałeś uniknąć kłopotów?
-No wiesz, nie powiedziałem tego – odpowiedział. – Tre! – wykrzyknął. – Czy ty właśnie wpieprzyłeś moje ciastko?!
-Skąd!
-A jak wytłumaczysz ślady po czekoladzie w kąciku ust? Tym drugim.
-No dobra – przyznał się perkusista – może spróbowałem odrobiny.
-Odrobiny?! Odrobiny?! To był prawie cały kawałek!
-Nie przesadzaj, Billie.
-A wiesz co? Mam nadzieję, że pójdzie ci on w dupę.
Tre włożył rękę pod stół i poklepał się po pośladkach.
-Ej, zadziałało. Już czuję, że jest większa!
W tym momencie nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Po kilku sekundach dołączyli do mnie mężczyźni. Śmiałam się i śmiałam, aż poczułam łzy napływające do oczu. Sięgnęłam po papierową serwetkę i zaczęłam osuszać nią łzy.
-Co za… dzieci – wystękałam w śmiechu – i… idio… ci.
-Ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania? – spytał się Mike, gdy już się uspokoiliśmy.
-Gdzieś z 22 lat – odparłam.
-Teraz zaczynam rozumieć, czemu Armstrong nie poznał swojej byłej, no chyba, że go rzuciłaś – wtrącił Cool.
-Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jak się rozejdziemy, zresztą niedługo później rzuciłem liceum i potem rzadko się widywaliśmy.
-Pewnie chcecie powspominać stare czasy, nie? – spytał Jason.
-Czemu nie – stwierdziłam.
-Czyli odwołujemy dzisiejszą próbę? Bo jeśli tak, to ja pojechałbym już do domu…
-Tak, odwołanie próby będzie chyba najlepszym wyjściem – powiedział Billie Joe. – Co o tym myślicie? – Mike i Tre zgodnie pokiwali głową. – Jason, co ty robisz?
-Dzwonię po taksówkę – odparł.
-Nie musisz. – Mike wyciągnął klucze od samochodu. – Pojedź moim. My pewnie zostaniemy tu jeszcze jakiś czas. Potem zadzwonimy po Britt albo Adie.
-Naprawdę? Dzięki.
-To ja pojadę z Jasonem – zawołał Cool. – Tylko nie siedźcie tu za długo.
-Dobrze, mamo – powiedzieli razem moi przyjaciele.
Kiedy Tre i Jason wyszedł, a my zamówiliśmy sobie następną kawę i po kawałku szarlotki, zaczęliśmy opowiadać o sobie. Na pierwszy ogień poszłam ja.
-Więc, Olivio… - zaczął Billie
-Liv – przerwałam mu. – Wolę Liv, nie pamiętasz?
-Jak twoje życie prywatne, Liv? – poprawił się BJ. – Masz dzieci, męża? Gdzie pracujesz?
-Mam, mam. Dwóch synów i córkę – odpowiedziałam i wyciągnęłam z portfela fotografię moich pociech. – Ta blondynka to Grace, ma 15 lat. Ten starszy ciemnowłosy chłopak ma 13 lat i nazywa się Joshua, ale woli jak nazywam go Josh. A te najmłodsze dziecko, to mój największy skarb. Mój mały, pięcioletni synek, Shane. Pracuję jako dziennikarka w jednym z nowojorskich magazynów. A właściwie pracowałam.
-A co cię sprowadziło do domu? – zapytał Mike.
-Moja mama miała wypadek – odparłam. – Spokojnie, nic złego się nie stało. Poślizgnęła się, skręciła kostkę i złamała rękę – dodałam szybko, widząc przerażenie w ich oczach. – Nadal jest w szpitalu, ale niedługo wyjdzie, jednak będzie potrzebowała pomocy. W końcu znacie mojego tatę, sam sobie nie da rady. Wiecie, ogólnie nie chciałam się przenosić, ale Maybelline uknuła spisek i ta dam! Jestem w Rodeo.
-Jaki spisek? – zaciekawił się Armstrong.
-Na początku to ona miała się przenieść, bo w końcu ma najbliżej, ale znacie ją, wiecie jaka jest. Ostatnio u mnie w pracy była dość napięta atmosfera. Nasz oddział w Oakland ma kłopoty ze sprzedażą, więc od połowy listopada redaktor naczelny szukał osoby, która mogłaby tam wyjechać i poprawić wyniki. Jako redaktorka działu musiałam być obecna na każdym spotkaniu. Na jednym z nich, mój przełożony zaproponował kilka osób, które, jego zdaniem, nadawałyby się do tego zadania. Wśród nich byłam ja, ale odmówiłam mu. Jakiś czas później zdarzył się ten wypadek. Maybelline nie chciała się przenosić, więc zadzwoniła do mnie, ale ja byłam strasznie zabiegana, więc moja asystentka opowiedziała jej o wszystkim. Wtedy ta zadzwoniła do szefa i opowiedziała mu o wypadku mamy. Zaczęła zmyślać, że ona ma teraz kłopoty i dodatkowo pilnie wyjechać, więc poprosiła go, a raczej błagała, by to mnie wysłał do Oakland. Później on przyszedł do mnie i zaczął się wypytywać czemu nic mu nie powiedziałam. Odpowiedziałam mu, że nie chciałam zawracać mu głowy swoimi problemami, ale tak naprawdę to ja nie chciałam wracać. Szef ponowił swoją propozycję, dodając, że ja jestem sumienną pracownicą i dzięki temu będę bliżej rodziny. No i powiedzcie mi co ja miałam w tamtym momencie zrobić? Odmówić już nie wypadało zgodziłam. Jak o tym dowiedziały się moje dzieci to nie były zadowolone, ale w końcu się przekonały.
-A nie mogły zostać z ojcem? – spytał Billie Joe.
Zerknęłam na swoje dłonie. Na jednym z palców wciąż było widać jasny ślad po obrączce. Na ten widok w moich oczach zebrały się łzy. Nie uszło to uwadze moich towarzyszy.
-Liv, spokojnie, nie chciałem cię jakoś urazić, czy coś… – zaczął zielonooki, lecz ja uciszyłam go gettem dłoni.
-Nie, nie uraziłeś. Po prostu nie chcę rozmawiać o ich ojcu. Dzieci, a przynajmniej Josh i Grace, chciały zostać z nim w Nowym Jorku, jednak parę dni temu przyszły do mojego pokoju i oznajmiły mi, że jednak pojadą. Ale nie rozmawiajmy o mnie. Co u was? Mike, jak tam twoje dzieci?
Blondyn zaczął opowiadać o tym jak Estelle zmienia się w kobietę, o tym jak Brixton i mała Ryan uczą się nowych rzeczy i o wielu innych. Kilka historyjek było naprawdę bardzo zabawnych. Billie opowiadał o zaangażowaniu Joey’a w Emily’s Army, o Jakobie i jego wyskokach i o tym co słychać u jego rodzeństwa. Czas płynął nam szybko, jak dla mnie za szybko i w końcu musieliśmy się zbierać. Ktoś musiał załatwić sprawę naszych samochodów i musiałam jakoś trafić do domu. Armstrong wpadł na szalony pomysł, który zaczął chwilę wprowadzać w życie.
-Jane? – zawołał, kładąc ręce na blacie od baru.
-Tak, Billie?
-Pożyczysz nam swój samochód?
-Zapomnij – odparła.
-Proszę – powiedział Billie, uśmiechając się w swój słynny sposób.
-Nie i już.
-Jane – wtrącił się Mike – obiecuję, że zwrócimy ci go w całości. I jeśli cię to uspokoi to ja będę prowadził. Odwieziemy tylko Olivię i wracamy.
Kelnerka w końcu zgodziła się i podała basiście kluczki od swojego samochodu.
-Ale jeśli zobaczę choćby rysę, to obiecuję, że od następnej wizyty będzie płacili dwa razy więcej.
-Spokojnie – zapewniłam ją. – Przypilnuję ich.
-Mam nadzieję – mruknęła i wróciła do pracy.
Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Zaczynało się już robić chłodniej, jednak dla mnie jeszcze było ciepło. W końcu w stanie Nowy Jorku zimy były chłodniejsze niż w Kalifornii. Poprawiłam torebkę i zerknęłam na zielonookiego.
-Billie? – zagadnęłam go. – Pamiętasz jak w liceum wskakiwałam ci na plecy i nosiłeś mnie tak po szkolnych korytarzach?
-Pewnie. Cała szkoła miała z nas obaw. Czemu pytasz? Chcesz zobaczyć czy wciąż dam radę unieść twoje spore ciałko?
-Tylko nie spore – sprzeciwiłam się, stając. – To, że jestem od Ciebie wyższa nie znaczy, że jestem cięższa.
-Jesteś wyższa? – zapytał Armstrong, podnosząc brwi. – Jesteś tego samego wzrostu co ja.
-Przykro mi, Bill, ale Liv ma rację, przewyższa cię o jakieś dwa, może trzy centymetry.
-Ale nie martw się i tak cię kochamy – dodałam.
-Może, ale to nie zmienia faktu, że Olivia ma sporo ciałka – odparł wokalista, uśmiechając się.
-Kłamiesz – stwierdziłam.
-W takim razie wskakuj mi na plecy i udowodnię ci, że je masz – zaproponował.
-Teraz to ja dziękuję – rzuciłam.
-Mikey, wrzuć mi ją na plecy – poprosił wokalista.
-Michaelu Ryanie Pritchardzie, nawet się nie waż spełniać jego prośby – powiedziałam, widząc co zamierza zrobić basista. – Puść mnie! – krzyknęłam, jednak było to na nic.
Dirnt nie zważał na moje prośby, groźby i przekleństwa. Trzymał mnie w żelaznym uścisku i zaprowadził do Billiego. Zrozumiałam, że muszę zrobić to, o co poprosił mnie wcześniej mężczyzna. Splotłam nogi na jego biodrach, a ręce położyłam na barkach. Wokalista zrobił pierwszy krok i udał, że nogi się pod nim uginają.
-Idiota – rzuciłam i palnęłam go w ramię.
Czarnowłosy zaśmiał się, ale przestał udawać. Zrobił kilka kroków, gdy nagle oślepiło na białe światło. Chwilę później dało się słyszeć charakterystyczny dla aparatów pstryk. Jakieś dwie osoby zaczęły zadawać pytania, a flesz wciąż błyskał. Spojrzałam na chłopaków i dostrzegłam, że są przerażeni.
Zsunęłam się z pleców zielonookiego i wskazałam na drzwi prowadzące do Downtown. Popędziliśmy w tamtym kierunku, a za nami pognali fotoreporterzy. Szybko znaleźliśmy się w środku i zatrzasnęliśmy za sobą drzwi.
-Co się stało? – spytała Jane. – O cholera – zaklęła, widząc ludzi na zewnątrz. Podbiegła do nas, zamknęła drzwi i zasłoniła okna. Mały tłum na zewnątrz załomotał w drzwi. – Dobra, robimy tak. Wychodzicie tylnymi drzwiami, jedziecie ją odwieźć, potem kierujecie się do mamy Billiego, chowacie się u niej, załatwiacie jakąś podwózkę i czekacie. – Blondynka zaprowadziła nas na zaplecze. – Poczekajcie, aż ich tu wpuszczę, potem biegniecie do auta i od razu po kogoś dzwonicie – przypomniała nam. – Postaram się odwrócić ich uwagę na tak długo jak to możliwe.
-Dzięki, Jane – powiedział czarnowłosy.
-Nie ma za co – odparła. – Trzymam kciuki.
Kobieta zniknęła i po chwili usłyszeliśmy szczęk zamka. Do środka wpadli dziennikarze. Spojrzeliśmy na siebie, nacisnęliśmy drzwi i wybiegliśmy. Szybko dotarliśmy do samochodu i odjechaliśmy spod lokalu.
-Co to było? – zapytał Armstrong.
-I skąd wiedzieli gdzie jesteśmy? – dodał Mike. – I dlaczego zaatakowali nas jak wychodziliśmy?
-Chyba nie sądzicie, że to ja dałam im cynk, albo to wszystko zaplanowałam? – wyszeptałam, widząc ich baczne spojrzenie. – Skąd miałam wiedzieć, że wpadnę na ciebie wpadnę, Billie? I na początku też cię poznałam – zaczęłam się tłumaczyć. -A jak poszłam do łazienki to nie brałam torebki. Mój telefon cały czas w niej był i… - urwałam, patrząc na ekran swojej komórki. Miałam sporo nie odebranych połączeń, kilka wiadomości na poczcie i sporo wiadomości tekstowych – poza tym, nie miałam telefonu w rękach od czasu stłuczki.
-Ale wiesz, pracujesz w tej samej branży – mruknął czarnowłosy.
-Tak, ale w moim magazynie nie zaskakujemy tak ludzi. W Nowym Jorku Sparx uchodzi za jedną z najlepszych gazet.
-Sparx? Pełen mody, różnorakich artykułów, porad i innych dupereli tygodnik? – upewnił się Billie.
-Ej, my tam cenimy sobie profesjonalizm, nie bierzemy tabloidowych tematów wyssanych prosto z palca.
-Spokojnie, nikt nie chciał cię urazić – powiedział Mike. – Po prostu ostatnio mieliśmy trochę kłopotów.
-Wiem. Ale nie zrobiłabym czegoś takiego, proszę, uwierzcie mi.
Blondyn pokiwał głową i zatrzymał się. Dojechaliśmy pod miejsce, w którym zostały nasze samochody. Szybko zabraliśmy się za przenoszenie moich rzeczy do sprawnego auta i po pięciu minutach ruszyliśmy w stronę mojego domu. Na miejscu nie było nikogo, ale na szczęście klucze były tam gdzie zwykle, czyli w jednej z wiszących doniczek. Otworzyła drzwi i zaczęliśmy wrzucać przedmioty do korytarza. W pewnej chwili, Billie dostał wiadomość od blondynki, że dziennikarze domyślili się całej akcji i zaczęli nas szukać. Na szczęcie zostały nam jeszcze cztery kartony, ale szybko się uporaliśmy. Uścisnęłam się z niebieskookim, a kilka sekund później ten wskoczył do samochodu. Potem przytuliłam się szybko z Armstrongiem.
-Trzymaj się, Bill – powiedziałam, kiedy wyplątałam się z jego uścisku.
-Ty też, Liv – odparł, posłał mi ciepły uśmiech i wsiadł do auta.
Kilka sekund później odjechali, a ja obserwowałam jak znikają za najbliższym zakrętem.
-Mamo? – usłyszałam.
Odwróciłam się. Naprzeciw mnie stała moja córka i spoglądała na mnie z mieszaniną różnych emocji, spośród których najbardziej czytelny był szok. Dziewczyna szarpała paskiem brązowej torebki świdrując mnie wzrokiem. Chwilę później przeniosła spojrzała na ulicę i znów na mnie. Taką czynność powtórzyła kilkakrotnie.
-Co się stało, Grace?
-Czy ty… czy ty… czy… - powtarzała z niedowierzaniem. – To był Billie Joe Armstrong? – spytała w końcu.
-Może – odpowiedziałam, wzruszyłam ramionami i weszłam do domu.
-Billie Joe… Billie Joe Armstrong… u mnie… i rozmawiał z moją mamą! – mówiła, podążając za mną. – Czemu go nie zatrzymałaś?! – wykrzyczała. – Czemu?!
-Tak jakoś wyszło – mruknęłam i zamknęłam drzwi. I to już koniec. Tego rozdziału, oczywiście. Jak wrażenia? Daj znać w komentarzu. Jednak za nim to zrobisz muszę coś wyjaśnić.
Downtown to nazwa lokalu, w którym spotkali się bohaterowie. Jest on całkowicie wymyślony przeze mnie. A jeśli chodzi o Maybelline, to nie jest żadna pomyłka. Siostra Olivii nazywa się Maybelline.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Spotkanie po latach 1/2

Teraz zdałam sobie sprawę, że prolog jest zupełnie bez sensu. Akcja właściwych rozdziałów dzieje się wiele lat później. Głupia ja... no dobra, nie ważne. Prolog miał za zadanie przybliżyć wymyślonych przeze mnie.
Rozdział podzieliłam na dwie części, bo ta część już zajmuje około 4 i pół stron, więc uznałam, że tak będzie wygodniej czytać.

Rodeo to małe miasteczko, leżące na północy stanu Kalifornia. Znajduje się ono nad zatoką San Pablo i właśnie do niego wracałam Oakland, gdzie kilka godzin wcześniej odebrałam resztę moich gratów z lotniska. Przebijałam się przez małe miasteczka, przypominając sobie stare, ale dobrze mi znajome miejsce. Ostatni raz byłam tu około 20 lat temu. Wtedy to wjechałam z rodzinnego miasteczka do wielkiego, nigdy nieśpiącego Nowego Jorku.
W tym momencie, zdałam sobie sprawę, że większość swojego życia spędziłam właśnie w tym mieście. Na samą myśl o tym zrobiło mi się smutno. Żal mi było opuszczać Manhattan i moje mieszkanie z widokiem na Central Park. Żałowałam, że musiałam rozstać się z moimi przyjaciółmi, kolegami z pracy, z ludzi, których kojarzyłam tylko ze sklepów, czy parków, za tym hałasem i światłami, jednak sytuacja rodzinna zmusiła mnie do podjęcia takiego, a nie innego kroku.
Co się stało? Otóż, moja mama kilka tygodni temu miała wypadek. Niestało jej się nic poważnego, lecz ja zyskałam cały dom i mojego zwariowanego tatuśka do opieki. Nie żebym miała coś do moich rodziców, ale nie po to wyrwałam się z nudnego Rodeo, by znów tu wrócić.
-Zabiję tą sukę – mruknęłam, mając na myśli młodszą siostrę.
Skubana, mieszkała w San José i do domu miała o wiele bliżej niż ja, ale nie! Księżniczka stwierdziła, że ona ma teraz kłopoty i lepiej zadzwonić po mnie. Później ta wiedźma zadzwoniła do mojego szefa, któremu zasmucona opowiedziała o naszej sytuacji, koloryzując ją przy okazji. Kilka dni później, mój wyrozumiały przełożony przyszedł do mojego gabinetu i powiadomił mnie, że przenoszę się Oakland, bo tam potrzebna jest pomoc, a ja jestem idealną kandydatką na to miejsce, a zważywszy na sytuację, ta propozycja jest najlepszym wyjściem dla nas wszystkich. I co miałam zrobić? Musiałam się zgodzić. Nie chciałam wyjść na okropną córkę i pracownicę.
Westchnęła głośno, uchyliłam okno, podkręciłam radio, a następnie założyłam okulary przeciwsłoneczne na nos, ponieważ słońce zaczęło dawać mi się we znaki. Jedyny plus całej tej sytuacji; w Rodeo było cieplej niż w Nowym Jorku. Jechałam jeszcze chwilę i w końcu ujrzałam znak: Witamy w Rodeo!
-Witaj w domu – powiedziałam, uśmiechając się lekko.
No dobra, przyznaję. Tęskniłam za tym miejscem. W końcu to tutaj spędziłam jedne z najbardziej szalonych lat swojego życia. Przejechałam kilka ulic i zatrzymałam się na czerwonym świetle. Korzystając z okazji, sięgnął po torebkę i wyciągnęłam z niej puder i pomadkę. Okulary powiesiłam na kierownicy, otworzyłam puderniczkę, przetarłam czoło gąbeczką i wtedy poczułam to. Mocne uderzenie w tyle. Odwróciłam się i ujrzałam czarny samochód, który znajdował się blisko mojego. Za blisko.
Zła, wyłączyłam radio, zgasiłam samochód, wyciągnęłam kluczyki, otworzyłam drzwi, a następnie sięgnęłam po okulary. Wyłożyłam jedną nogę i zanim zdążyłam wyciągnąć druga, kierowca drugiego pojazdu położył ręce na dachu auta.
-Co pani najlepszego zrobiła?!
-Co ja zrobiłam?! Pan chyba oszalał! To pan we mnie wjechał! - Co za pacan! Obwiniał mnie o swoją głupotę!
Pokręciłam głową, założyłam okulary i popchnęłam lekko mężczyznę, by móc wyjść ze srebrnego Mercedesa. Kiedy tylko to zrobiłam, poszłam zobaczyć straty. Aż zachłysnęłam się powietrzem, gdy zobaczyłam mój samochód w takim stanie. Lampy zostały stłuczone, tabliczka z rejestracją niebezpiecznie kiwała się nad ziemią, a karoseria została wgnieciona. W paru miejscach odprysnął lakier, a w innych pojawiły się rysy. Podeszłam bliżej, zakładając okulary na włosy i spróbowałam otworzyć bagażnik. Moje próby niestety poszły na marne. Za nic nie mogłam do niego dotrzeć. Podeszłam do bocznych drzwi, nacisnęłam na klamkę i drzwi się otworzyły. Weszłam do samochodu, po czym zaczęłam zwalać przedmioty z siedzeń na podłogę.
-Wszystko w porządku? – usłyszałam mężczyznę, jednak zignorowałam go.
Gdy tylko uporałam się z rzeczami, pociągnęłam oparcie, pochyliłam się i przyciągnęłam czarny futerał. Powinien on ochronić urządzenie w nim ukryte, ale wolałam się upewnić. Z niepokoją podciągnęłam wieczko, po czym odetchnęłam z ulgą. Moja gitara przetrwała uderzenie.
-Halo?
-Wszystko w porządku – potwierdziłam, wychodząc z samochodu. – Jednak i tak dzwonię po policję – oznajmiłam, zaczynając grzebać w torebce.
Kiedy wybierałam numer, dłoń mężczyzny zacisnęła się na moim ramieniu. Spojrzałam mu w oczy, a przynajmniej tam, gdzie powinny one być (facet miał założone okulary przeciwsłoneczne).
-Pani poczeka.
-Tak, poczekam – prychnęłam, nadal trzymając telefon w dłoni. – Pan ucieknie, a ja umrę w wyniku powikłań pourazowych.
-Przecież powiedziała pani, że…
-Jestem po wypadku, mogę nie myśleć racjonalnie!
-Niech pani nie przesadza! – krzyknął, biorąc swoją rękę z mojej.
-Ja przesadzam?! Ja?! To pan uderza w czyjś samochód!
Cholera! Jak on działa mi na nerwy. A odkąd wspomniałam o policji, sam zrobił się nerwowy. Wrzuciłam komórkę do torebki, wysłuchując jego wynurzeń na temat szkodliwości kobiet za kierownicą. To zirytowało mnie jeszcze bardziej, więc wyciągnęłam paczkę papierosów. Wyjęłam jednego z nich, wsadziłam do ust, po czym zapaliłam.
-I przez takiego palanta jak pan moje przyrzeczenie noworoczne jest nieaktualne – syknęłam.
Twarz mężczyzny zmarszczyła się w wyrazie gniewu.
-Wie pani, to nie moja wina, że nie potrafi pani ich dotrzymać – warknął. – Wie pani co? Może przestawimy samochody? No wie pani, postój na środku drogi jest dość ryzykowny – powiedział już spokojniej.
Musiałam przyznać mu rację. Może na drodze nie panował wielki ruch, ale stanie tutaj z pewność nie należało do bezpiecznych czynności. Niechętnie wsiadłam do mojego Mercedesa, a mężczyzna do swojego BMW i zjechaliśmy na mały parking niedaleko miejsca stłuczki. Ponownie wysiadłam z samochodu, po czym zbliżyłam się do winowajcy.
-Nie zamierzam tego tak zostawić – zapewniłam, zaciągnęłam się i założyłam okulary.
-Niech pani taka nie będzie – odparł.
Dopiero teraz przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie. Należał on do szczupłych osób i był podobnego wzrostu co ja. Czarne włosy miał rozczochrane, a delikatny uśmiech nadawał jego twarzy uroczy charakter. Ubrany był w jasnoniebieską koszulkę w paski, czarną kurtkę oraz dżinsy i buty w tym samym kolorze co okrycie wierzchnie.
-Ta – wróciłam myślami do naszej rozmowy, kończąc papierosa – a przy okazji zgi… - nie dokończyłam, bo nagle zaczął dzwonić mój telefon. Rozległy się rytmiczne dźwięki, a po chwili wokalista zaczął śpiewać, czy znam wroga, z konkretniej czy znam swojego wroga. – Przepraszam na moment – powiedziałam, odchodząc kawałek i patrząc na mojego rozmówcę jednocześnie. Uśmiechał się on triumfująco. Zupełnie jakby uważał, że uda mu się mnie przekupić. Idiota. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam połączenie. – Tak, Josh? – rzuciłam do słuchawki. Tylko do jego kontaktu było przypisane Know Your Enemy.
-Mamo powiedz jej coś! To ja pierwszy zobaczyłem ten pokój, więc jest mój!
-Ja jestem starsza i mam pierwszeństwo!
-O co znowu chodzi? Jaki pokój? Jakie pierwszeństwo?
-No pokój – wyjaśniła cierpliwie moja córka. – Miejsce, w którym będziemy spać.
-Ty nie bądź taka cwana – upomniałam ją. – Wyjaśnijcie mi dokładniej całą sytuację.
-O tym potem. Teraz powiedz mu, że ma wyjść z tego pokoju. Ja go zamawiam.
-Szczegóły – zażądałam.
-Najpierw powiedz jej, że pokój należy do mnie! – zawołał mój syn.
-Chyba sobie żartujesz, młody!
-Tylko nie młody, smarkulo!
-Kochany, jestem starsza o dwa lata. A teraz wylatuj z mojego pokoju.
-Mojego!
-Mojego!
-Mojego!
Wywróciłam oczami. Nastolatkowie. Zdecydowanie wolałam ich w podstawówce, gdy największym ich zmartwieniem było to, że kolega brał ich kredki bez zapytania, albo pobrudzili czymś nietypowym swoje ulubione koszulki.
-Jeśli zaraz się nie uspokoicie, to rozłączę się – zagroziłam, ale moje dzieci nadal krzyczały. – Pa – zawołałam i zakończyłam połączenie.
Odwróciłam się i zaskoczona obserwowałam mały grupkę, która zebrała się dokoła czarnowłosego. Zmarszczyłam brwi, widząc, że pisze coś na kartkach, podtykanych mu przez ludzi. Po kilku sekundach tłumik się rozstąpił, a ja zbliżyłam do mężczyzny.
-Może dojdziemy do porozumienia przy kawie?
-Nie mam z panem ochoty niczego pić.
Bezczelny ty. Myśli sobie, ze jak jest sławny, to mu odpuszczę? Debil. Idiota. Pacan.
-Proszę.
Pokręciłam głową, podczas gdy mój telefon ponownie zadzwonił. Znów dzwonił Josh. Kiedy odebrałam, moje dzieci dalej się kłóciły, więc powiedziałam im, że pogadamy jak wrócę, zakończyłam rozmowę, wyciszyłam komórkę i wrzuciłam ją do torebki. Przez cały ten czas przyglądałam się zawartości samochodu mężczyzny i jedna rzecz zwróciła moją uwagę.
Niebieska gitara.
Niby gitara, ale to była niezwykła gitara. Jedyna w swoim rodzaju. Okay, podobną mogło mieć wiele ludzi, ale ten uśmieszek, gdy usłyszał mój dzwonek, ci ludzie, ten pierwszy uśmiech, no i jesteśmy w Rodeo, nie w jakiś wielkim mieście. To nie mógł być zwykły przypadek, zbyt wiele faktów mi się zgadzało. Zerknęłam na mężczyznę i wtedy zyskałam pewność.
-Jednak możemy pójść na tą kawę.
Zamknęliśmy nasze samochody i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w milczeniu, ale na następnym zakręcie nie wytrzymałam, zaśmiałam się, a następnie powiedziałam cicho:
-Two Dollar Bill.
Czarnowłosy zatrzymał się, po czym skierowałam spojrzenie na mnie.
-Słucham?
-Oj, proszę cię, Bill!
-Może pani powtórzyć?
-Przestań już udawać.
Właściciel BMW zmarszczył brwi. Pokręciłam głową, zbliżyłam się do niego i zdjęłam mu okulary. Od tej chwili zerkały na mnie zielone oczy pana Armstronga.
-Czy mogę odzyskać swoją własność?
-Serio, Billie? Nic, kompletnie nic?
-Co ma pani na myśli?
-Siebie.
-Wie pani co? Nie wiem o czym pani mówi. Mogę odzyskać moje okulary?
Niechętnie oddałam mu przedmiot i przyspieszyłam, a chwilę później skręciłam.
-Skąd pani wiedziała gdzie pójść?
-Znam Rodeo jak własną kieszeń.
Znów przyspieszyłam i jakąś minutę później zatrzymałam się pod lokalem. Weszłam do środka i od razu uśmiechnęłam się, widząc prawie ten sam, stary wystrój.
-Jej – weszłam w głąb pomieszczenia, po czym usiadłam na miękkim sofie. – Wspomnienia wracają.
-Dawno pani tu nie było?
-Mam wrażenie, że całe wieki.
Ściągnęłam okulary, a obok nas pojawiła się młoda kobieta, kelnerka.
-Cześć, Billie, coś dla ciebie?
-Witaj Jane. Możesz podać podwójne espresso?
-Nie ma sprawy, a dla Twojej towarzyszki?
-Latte macchiato, poproszę.
-Już się robi.
Kobieta odeszła, a pomiędzy nami zapadła cisza. Zaczęłam stukać palcami w blat. Armstronga zaczynało chyba to denerwować, bo przerwał ciszę.
-Skąd pani przejechała?
-Nowy Jork i proszę, nie mów mi „pani”. Nie jestem taka stara.
-Ile ma pani lat?
-Jestem młodsza niż ty.
-Ile konkretniej?
-Kobiet o wiek się nie pyta.
Billie otwierał usta, by coś powiedzieć, ale w tym momencie przyszła Jane z naszym zamówieniem. Dodatkowo, na koszt firmy, dostaliśmy po ciastku z czekoladą. Jak widać, opłaca się wyjść gdzieś z liderem Green Daya. Wbiłam widelec w ciastko, po czym spróbowałam je. Było dobre, ale czegoś mu brakowało.
-No więc…
-Nie zaczyna się zdania od no więc – upomniałam go.
-Czy może mi pani nie przerywać? – spytał, obserwując mnie uważnie.
-Oczywiście – odparłam, unosząc ręce.
-Uważa pani, że zna mnie pani?
-Tak – powiedziałam, a następnie napiłam się kawy.
-Wie pani co? Ma pani jakieś przewidzenia.
-Mówiłam, że nie jestem żadną „panią”.
Mężczyzna wywrócił oczami. Znów go denerwowałam. Na samą myśl o denerwowaniu samego Billiego Joe Armstronga zaśmiałam się cicho. Zielonooki spojrzał na mnie jak na osobę chorą psychicznie, a ja ponownie się zaśmiałam.
-Przepraszam, ale muszę skorzystać z łazienki.
Skierowałam się w stronę ubikacji i gdy tylko znalazłam się za drzwiami zaczęłam chichotać. Wspomnienia z młodzieńczych lat wciąż powracały, wywołując na mojej twarzy uśmiech. Kto by pomyślał, że powrót na stare śmieci może być taki udany?

wtorek, 6 sierpnia 2013

Prolog

Na oko siedemnastoletnia dziewczyna spojrzała na zegarek, stojący na szafce nocnej. Wskazówki wskazywały pierwszą w nocy. Nastolatka zrzuciła z siebie koc, po czym usiadła na łóżku. Ziewnęła, przeciągnęła się i wstała z posłania. Potrząsając głową, starała się pozbyć uczucia zmęczenia, które zaczynało ją ogarniać. Podeszła do szafy, z której wyciągnęła czarną bluzę i ubrała ją na szarą koszulkę. Następnie sięgnęła po niebieskie dżinsy i włożyła je. Zaczęła skradać się w kierunku drzwi i bezszelestnie je otworzyła. Na palcach zeszła po schodach, po czym szybko i sprawnie dotarła do drzwi. Usiadła na komodzie, wciągając na bose stopy czarne trampki. Powstała i już miała odkluczyć drzwi, kiedy nagle wpadła na stojak na parasole. W ostatniej chwili złapała go, lecz przedmiot zdążył narobić hałasu. Dziewczyna wstrzymała oddech.
-Mark? – usłyszała kobiecy głos. Chwilę później, przez szparę u dołu zaczęło wydobywać się światło, a serce nastolatki zaczęło bić szybciej – Mark! – powtórzyła kobieta.
-Co się stało, Molly? – odezwał się zaspany męski głos.
-Ktoś tu jest, Mark.
-Wydaje ci się, Mol.
-Proszę, pójdź sprawdzić.
-Dobrze, dobrze, już idę – mruknął, ziewnął, a następnie wstał z łóżka. – Mówię ci, że poza nami, nikogo tu nie ma.
Młoda uciekinierka, rozejrzała się. Jej serce zaczęło uderzać zawrotną prędkością. Zaraz zostanie złapana. Chyba, że… puls znów jej skoczył. Dodatkowo oblał ją zimny pot. Istniała tylko jedna kryjówka. Schowek pod schodami. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. O nie, pomyślała, tylko nie to. Spojrzała na drzwi, prowadzące do sypialni, a następnie zerknęła na te, które prowadziły do schowka. Zdawała sobie sprawę, że nie ma dużo czasu. Ponownie przełknęła ślinę i na drżących nogach zbliżyła się do schowka. Otworzyła od niego drzwi i przymknęła je, kiedy to drzwi od sypialni otworzyły się, a korytarz rozświetliło światło. W progu stał mężczyzna w średnim wieku, który, mrużąc lekko oczy, rozglądał się dookoła. Chwilę później zgasił światło, cofnął się do pokoju, zamykając drzwi.
-Mówiłem. Pusto – mruknął Mark. – Jesteś po prostu przewrażliwiona.
-Rozważna, jak już – poprawiła go Molly i wyłączyła lampkę.
Nastolatka odetchnęła z ulgą, jednak wciąż czuła, że jej serce niemal wyrywa się z jej piersi. Skrytka budziła w niej wielki lęk. Bała się do niej wchodzić nawet w biały dzień, gdy mogła dodatkowo oświecić tą mętną żarówkę, wisząc tuż nad wejściem. A to wszystko przez jej starszego brata, który, gdy miała trzy lata, zamknął ją tam wieczorem na kilka godzin. Bez światła. Z tymi okropnymi pająkami i pajęczynami.
Dziewczyna zadrżała na tamto wspomnienie i oparła się o ściankę, znajdującą się tuż przy wejściu, powstrzymując się, żeby nie uciec z tego brudnego i zakurzonego miejsca, krzycząc przy tym wniebogłosy. Nastolatka zaczęła stukać cicho butem o podłogę, starając uspokoić się wciąż bijące jak oszalałe serce. W końcu, po jakimś kwadransie, który wydał jej się wiecznością, ostrożnie otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Usiadła pod murem i zaczęła głęboko oddychać.
-Nigdy więcej takich akcji – mruknęła, podnosząc się.
Pospiesznie podeszła do uliczki, przeskoczyła niski płotek, po czym ubrała kaptur i ruszyła w stronę placu zabaw. Relaksowała się nocą, idąc po opustoszałej ulicy, oświetlonej pojedynczymi latarniami. Po kilku minutach spaceru dotarła na właściwie miejsce. Na placyku, na jednej z huśtawek siedziała przygarbiona postać.
-Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, siadając na innym kawałku plastiku. – Miałam małe kłopoty.
-Zdarza się – odparła postać. – Nie przywitasz się z przyjacielem?
Dziewczyna wywróciła oczami, po czym wstała z huśtawki i uściskała przyjaciela, przyglądając mu się dokładnie. Jej uwagę przykuły zielone oczy. Były inne niż zwykle. Nastolatka wróciła na swoje poprzednie miejsce i odbiła się od ziemi.
-Paliłeś – stwierdziła, odchylając głowę do tyłu.
Chłopak wzruszył ramionami i również zaczął się huśtać. Pomiędzy dwójką zapanowała niezręczna cisza. Dziewczyna zaczynało się robić cieplej, więc zrzuciła z siebie kaptur, przeczesała palcami ciemne włosy i zaczerpnęła powietrza.
-Tęskniłam za tobą – odezwała się w końcu.
-Ja też się stęskniłem. Nie zmieniło się tutaj wiele – stwierdził zielonooki, na co ciemnowłosa pokiwała głową.
-Bez was to już nie jest to samo – powiedziała cicho, patrząc w ziemię.
Zielonooki zatrzymał się, wstał, a następnie podszedł do swojej towarzyszki. Złapał w dłonie łańcuchy huśtawki, która zaczęła zwalniać, aż w końcu stanęła. Następnie przykucnął i spojrzał w oczy nastolatki.
-Mówiłem ci, dołącz do nas.
-Nie mam jeszcze osiemnastu lat – prychnęła i kopnęła kamyczki, leżące pod zabawką. – Poza tym, co bym z wami robiła? Tylko zawadzałabym wam…
-Ty nigdy nam nie przeszkadzałaś i nie będziesz tego robić. Przypomnij sobie ile mieliśmy przygód.
Dziewczyna przymknęła oczy, uśmiechając się.
-Tak. To były czasy.
Nastolatka spojrzała na swojego przyjaciela z uśmiechem. Ten wstał i podał jej rękę. Ciemnowłosa przyjęła ją i podciągnęła się. Chłopak wsadził rękę do kieszeni swojej bluzy i wyciągnął z niej dwa małe zawiniątka.
-Tak jak obiecałem – powiedział i podał je dziewczynie.
-Dzięki – odparła, włożyła jointy do bluzy, po czym zaczęła szperać w kieszeniach. Chwilę później wyciągnęła z nich pomięty banknot, który wcisnęła w dłoń zielonookiego. – Nie szukaj reszty – dodała.
Chłopak uśmiechnął się do niej i razem z nią ruszył w kierunku jej domu. Gdy tam dotarli, nastolatka cmoknęła go w policzek i pobiegła do domu. Zamknęła drzwi, po czym bezszelestnie udała się do swojego pokoju. Rozebrała się, schowała ubrania do szafy, położyła się, a chwilę później ogarnął ją sen.